Śliwki, rozgrywki i domowe trzęsienie ziemi.
Zakochałam się w smaku i kolorze.
Obfociłam je okrutnie, bo uważam, że zasługują.
:)
Część zjedliśmy w placku, część powędrowała do gara i będą nas rozweselać w zimę w formie powideł.
Część z nich nawet wyrzuciłam, kiedy to przez rodzinę przeszła zawierucha i chciała zdmuchnąć nasz święty spokój.
Wtedy właśnie nie miałam głowy do niczego i powidła zamiast stać 3 dni, stały na piecu dobrze ponad tydzień.
Nadawały się tylko do kosza.
Sprawa była poważna, bo ważyły się losy dalszej mojej obecności tutaj i w okolicach :)
Stan na dziś:
dom uratowany,
rodzina cała.
wraca równowaga.
Bilans zysków i strat:
kilka nie przespanych nocy,
wiadro wylanych łez,
gar powideł,
ale przynajmniej już wiadomo, co dalej z Ali Babą.
A to w tym wszystkim było najważniejsze.
:)
Serdecznie Was ściskam
A.
Komentarze
Prześlij komentarz